Manuskrypt i Umberto Eco...

Kultura

9 lutego 2021

Znaki, które pióro kreśli na papierze

Sam Narrator nie wie jeszcze, kim jest ów tajemniczy piszący, i zamierza dowiedzieć się tego wraz z Czytelnikiem, kiedy obaj, zaciekawieni, śledzić będą wzrokiem znaki, które pióro kreśli na papierze.
Cmentarz w Pradze

Il Narratore non sa ancora chi sia il misterioso scrivente, proponendosi di apprenderlo (in una col Lettore) mentre entrambi curiosano intrusivi e seguono i segni che la penna di colui sta vergando su quelle carte.
Cimitero di Praga

Zagląda człowiek w Internet, taki - zdawałoby się - cyfrowy, świetlisty, niestabilny i nierzeczywisty - a tu nagle Jakub (przez znajomych zwany Giacomo), Autor internetowego bloga Italia Il Mio Cuore, przypomina człowiekowi, że istnieje także pismo odręczne.
I robi to w dodatku za pomocą “znaków, które pióro kreśli na papierze”, czarno na białym i raz na zawsze.
Proszę bardzo, oto: “Narodowy Dzień Pisma Ręcznego”, “la Giornata Nazionale della Scrittura a Mano”, il 23 gennaio (23 stycznia)”.




Nie sposób przejść obojętnie obok takiej inspiracji. A jeśli o mnie chodzi, to nie potrafię też przejść obok nie wspominając Umberto Eco.
Gdzie, jak nie w jego “Imieniu Róży”, można tak bardzo zatopić się w manuskryptach, że aż…
Że aż w nich zabłądzić?
Zapraszam więc na krótką podróż po “znakach, które pióro kreśli na papierze” z najlepszym przewodnikiem, jakiego italofil może sobie wyobrazić - właśnie z Umberto Eco.
Podróż pod jego, nomen omen, znakiem - i pod pretekstem, jaki daje cała jego twórczość - to niekończąca się historia (jak w labiryncie). Aby więc za długo nie błądzić - pretekstów wybrałam tylko kilka.
A i tak wystarczy, aby przecierać oczy ze zdumienia nad historiami niektórych odręcznie zapisanych na papierze znaków.

Na początek proponuję swoiste manowce “scritte a mano” - “napisane odręcznie”, a mianowicie pewną najprawdziwszą historię dotyczącą wątku pisma odręcznego oraz fałszerstw z nim związanych, o której napomyka bohater powieści Umberto Eco “Cmentarz w Pradze”.

“Cmentarz w Pradze” - ta powieść zagmatwana i, jak to zwykle u Eco bywa, niełatwa do przebrnięcia, stawia na czytelnika przeżuwacza, twardego zawodnika gotowego przekopywać się przez góry słów. Na książkowego mola-długodystansowca, którego nie przerażają rozbudowane wątki historyczne. Jej karty zaludniają bowiem tylko i wyłącznie postacie autentyczne, które poza tym, że istniały rzeczywiście, nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Może ewentualnie to, że wszystkich tych żyjących niegdyś ludzi połączyła osobliwa opowieść spisywana odręcznie przez głównego bohatera nazwiskiem Simonini - jedyną fikcyjną postać w tej powieści.

Oczywiście nie ma mowy, bym próbowała zdradzać przebieg fabuły “Cmentarza” ani żadnej innej z tych powieści, ponieważ, po pierwsze, nie zrobię tego lepiej niż sam Eco, a po drugie - tego zrobić po prostu się nie da: aż tyle warstw ma ów “spisany piórem na papierze” tekst.

Zostawmy więc na boku czytelnika długodystansowca i twardego zawodnika przeżuwacza książek Eco, i rzućmy okiem na dwa historyczne wątki związane z pismem odręcznym, o których wspomina ów Simonini. Umberto Eco nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał potencjału tkwiącego w tych wydarzeniach w swym własnym, powieściowym wyzwaniu, jakie zawsze rzucał Labiryntowi Znaczeń.

Pierwsza z tych historii dotyczy zdumiewającego fenomenu Denisa Vrain-Lucas, fałszerza niezliczonych listów, które miały wyjść spod pióra rozmaitych słynnych osób, rzekomo wymieniających między sobą korespondencję, jak na przykład Pascal, Newton czy - uwaga! - Galileusz...
W autentyczność tych listów - nim fałszerz stanął w końcu przed sądem i mimo że Newton musiałby być dzieckiem, gdy je pisał, a Galileusz słać korespondencję z grobu  -  uwierzyli nawet niektórzy uczeni Francuskiej Akademii Nauk. Być może zaślepiła ich - jak to ujął bohater “Cmentarza w Pradze” - “nacjonalistyczna buta”, ponieważ listy wskazywały na ich rodaka, Pascala, jako na tego, który
rzekomo odkrył prawo ciążenia przed Newtonem…

Rzekomy list Pascala do Galileusza.

W każdym razie - jest rok 1861 i fałszerz ma na sprzedaż pokaźną ilość “autentycznych” jak wioski potiomkinowskie autografów.
Wśród naiwnych, którzy zakupili od Vrain-Lucasa jego niezliczone falsyfikaty odręcznych pism, znalazł się wybitny matematyk, profesor Sorbony i Francuskiej Akademii Nauk, Michel Sasles (na jego usprawiedliwienie dodam, że współczesne naukowe metody weryfikacji źródeł jeszcze wówczas nie istniały).

I tak oto, pod pełną narkozą kolekcjonerską, dał się profesor zwieść znakom spisanym piórem na papierze - a konkretnie na papierach będących wyklejkami wyciętymi ze starych ksiąg, które fałszerz wyszukiwał w paryskich bibliotekach, ukradkiem wynosił, a następnie zapisywał specjalnie na tę okoliczność wytwarzanymi przez siebie atramentami.
Co byście, na przykład, powiedzieli na pisane po francusku listy Sokratesa? albo Platona? Albo na francuską korespondencję św. Piotra do Łazarza?...
Nie wiem, jak z listami (po francusku) Adama do Ewy lub Kaina do Abla, albo z epistołami Piłata, Marii Magdaleny, Aleksandra Wielkiego, Joanny D’Arc, Kleopatry czy Judasza (kto ich tam wie, może francuski rzeczywiście był ich ulubionym językiem?), ale w listy Juliusza Cezara do Wercyngetoryksa już z pewnością byście nie uwierzyli - bo to zwyczajnie do Cezara niepodobne, by obleganemu wrogowi słać co innego, niż ultimatum. W dodatku po francusku.

Rzekomy list Juliusza Cezara do Wercyngetoryksa

Cóż, gdy jednak ma się tak konkretną rzecz “czarno na białym”, czyli na piśmie, wtedy nawet cała wiedza Sorbony to pestka.
Pamiętajcie, żądajcie zawsze wszystkiego na piśmie, czarno na białym.

Vrain-Lucas wyprodukował około 27 tysięcy tego rodzaju fałszywych kart.
I jak na ironię, po dziś dzień o prawdziwości tej niezwykłej historii świadczy poświęcona jej monografia, spisana na papierze, no i na papierze powielająca autografy Vrain-Lucasa….

(Wiele z tych fałszywych listów i autografów zebrano w: Henri Léonard Bordier, Emile Mabille, Une fabrique de faux autographes: ou récit de l'affaire Vrain Lucas)

Rzekomy list Wercyngetoryksa do Pompejusza

Rzekomy list Joanny D'Arc do paryżan

Nie byłby sobą Umberto Eco, gdyby nie sięgnął po inną jeszcze, o wiele słynniejszą i tragiczniejszą historię “dowodów na piśmie”, i nie wplątał w nią swojego bohatera Simoniniego.
Mowa o sprawie Dreyfusa (1894), francuskiego oficera, Żyda, niesłusznie oskarżonego o zdradę i - w świetle “dowodu” będącego odręcznie zapisanym świstkiem papieru - skazanego na dożywocie w kolonii karnej w Gujanie Francuskiej.
Sprawa Dreyfusa, którego uznano za zdrajcę na podstawie 30 linijek odręcznego pisma, podzieliła wówczas cały cywilizowany świat na zwalczających się zajadle jego obrońców i oskarżycieli,  okopanych wzdłuż “linii frontu” przebiegającej często także między członkami francuskich rodzin.

Dowód przeciwko Alfredowi Dreyfusowi, tzw. "bordereau"

Kolejny fałszywy dokument w sprawie Dreyfusa, tzw. "fałszywka Henry'ego"

Zapisanych odręcznie świstków wypłynęło w tej sprawie co niemiara, a każdy z nich, przy wnikliwym badaniu, wzbudza więcej wątpliwości, niż zawiera liter.
A jednak przecież pismo to pismo, zwłaszcza odręczne... I wydaje się nam, że niczego bardziej konkretnego niż ciąg znaków skreślonych piórem na papierze nie można już sobie wyobrazić...
Otóż Umberto Eco przez całe swoje życie zajmował się opowiadaniem o tym, że znaki spisane na papierze to dopiero początek, i to nieokreślony co do znaczenia, które się za nimi skrywa.
Jako naukowiec zgłębiał ten fenomen, jako pisarz - ilustrował.
Jednoznaczność pisma to iluzja.

Nie to jest napisane, co “stoi napisane czarno na białym”.
W świecie znaków (także słów) trwa nieustanna gra i maskarada: jedne znaczenia podszywają się pod inne i właściwie nigdy do końca nie wiadomo, co kryje się głębiej, i jeszcze głębiej: czy prawda, czy mistyfikacja, czy może po prostu nic.

Na przykład - może Nic, a może Coś kryje się za słynnym tzw. Manuskryptem Wojnicza.

Jest to dziwaczna księga powstała prawdopodobnie na początku XV wieku we Włoszech, zawierająca mnóstwo osobliwych ilustracji oraz tekst w zupełnie nieznanym języku. Wygląda to tak, jakby ów tekst został celowo zaszyfrowany, i jakby do każdego odrębnego fragmentu księgi istniał oddzielny, zresztą po dziś dzień nie złamany klucz…
(Jedna z hipotez - którą zresztą Eco bawił się przez chwilę w powieści "Wahadło Foucaulta" - podpowiada jednak, że może to być mistyfikacja, spreparowana przez okultystę Johna Dee w XVI w., próbującego w ten sposób wyłudzić pieniądze od cesarza Rudolfa II.)

Księga wypłynęła na światło dzienne w roku 1912 dzięki polskiemu antykwariuszowi Michałowi Wojniczowi i wciąż jest wyzwaniem nie tylko dla historyków i bibliofilów, ale także dla kryptologów z całego świata, próbujących odczytać jej zapisy.
Bezskutecznie.
Hieroglify egipskie i pismo klinowe - złamane, a Manuskrypt Wojnicza jak sugerował, że o czymś opowiada, tak sugeruje (i tylko sugeruje) nadal. Ostatnie rewelacje dotyczące odczytania niewielkich fragmentów manuskryptu pojawiły się w 2020 roku, ale wygląda na to, że poważni naukowcy wolą je na razie między bajki wkładać.


Pismo Manuskryptu Wojnicza:

Karta z Manuskryptu Wojnicza

Karta z Manuskryptu Wojnicza

Cóż, jak widać na przykładzie uporu badaczy Manuskryptu Wojnicza: nieprawdopodobna jest siła oddziaływania pisma odręcznego, z natury rzeczy istniejącego w jednym egzemplarzu: tym większa, im bardziej nikt nic z niego nie rozumie.

(Ponoć gdy Eco odwiedził Beinecke Library - Bibliotekę Rzadkich Ksiąg i Rękopisów Uniwersytetu w Yale, gdzie przechowywana jest ta tajemnicza księga - jedynym woluminem, o jaki poprosił by go przewertować (spośród “rzadkich ksiąg i rękopisów”), był właśnie Manuskrypt Wojnicza. Tak powiada legenda.
Ja osobiście w nią nie wierzę.)



Nie byłby sobą Umberto Eco, gdyby nie zagrał i tym fenomenem.
Manuskrypt Wojnicza - który stał się elementem kultury masowej inspirując na przykład twórców gier komputerowych - sam sprawia wrażenie, jakby wyłonił się ze świata powieści Eco pt. “Baudolino”.

Baudolino to prosty chłopak ze wsi, któremu przyszło żyć w czasach Fryderyka Barbarossy i na dodatek aktywnie uczestniczyć w ważniejszych wydarzeniach ówczesnej Europy.
Prócz świata realnego, gdzie wszystko - zdawałoby się - stoi twardo na ziemi (jednak nie tak “twardo”, jak można by sądzić), Baudolino wędruje także przez zakulisowy, pełen rozgrywek i mistyfikacji świat wydarzeń historycznych, oraz przez świat fantastycznych, średniowiecznych wyobrażeń i legend. Czyli świat jakby żywcem wyjęty ze średniowiecznych iluminacji - rysunków zapełniających stare manuskrypty.
Gdyby nie to, że czasy przygód Baudolina są wcześniejsze, niż manuskrypt Wojnicza, a sam Baudolino to postać fikcyjna - można by bez mrugnięcia okiem założyć, że to on maczał palce w stworzeniu tej tajemniczej księgi.
Baudolino bowiem maczał palce we wszystkim, także w inkauście i, jak na postać ze świata Eco przystało, również i on próbował spisywać swoje przygody.

“do kaduka co za utrapienie z tym pisaniem bolą mnie wszystkie palce”
“fistiorbo ke fatica skrivere mi fa gia male tuti i diti”
Baudolino

Pewnie, drogi Baudolino, że bolą cię palce, tak jak bolały, cierpły lub grabiały z zimna palce całym rzeszom mnichów-skrybów zaludniajacych dawne skryptoria, czyli miejsca przepisywania ksiąg.

Naturalmente, un manoscritto

“Manuskrypt, to oczywiste.”
Imię Róży

Nie dziwi więc, że i powieść "Imię Róży" rozpoczyna się od rękopisu Adsa z Melku i że w tle tej powieści słychać szum piór skrobiących po pergaminach.

W ogóle manuskrypty, autografy, odręczne zapiski odgrywają u Eco rolę, którą można porównać do Przeznaczenia: wywracają życie jego bohaterów do góry nogami, aż po sam koniec.
I pozostają po nich - jako jedyne świadectwo ich pogmatwanych losów.

Weźmy na przykład taki “pergamin z Chinon” - sensacyjny, niedawno odnaleziony dokument, który rzucił zupełnie nowe światło na proces templariuszy. Sensacyjny przynajmniej dla mediewistów i innych osób pasjonujących się Średniowieczem.
Gdybyż Umberto Eco mógł obejrzeć go wtedy, gdy pisał swoje “Wahadło Foucaulta”!

Chociaż, nie… Nie potrzebował. Eco wymyślił sobie inny tajemniczy papierek i spisane na nim piórem “roszady” - z upadkiem zakonu templariuszy w tle - i wrzucił go, niczym odbezpieczony granat, w życie kilku postaci z tej właśnie powieści.
Ale i tym razem intuicja pisarza nie zawiodła: tak historia pergaminu z Chinon, jak i fikcyjnego papierka z “Wahadła Foucaulta” - same w sobie są po prostu sensacyjne.
“Mają swoje losy i papierki” - można by strawestować słynne powiedzenie o losach ksiąg.

Pergamin z Chinon, proces templariuszy, 1308 r.

A czy to przypadkiem nie o zaginionej księdze, manuskrypcie, opowiada właśnie "Imię Róży", pierwsza sensacyjna powieść erudycyjna Eco, znana wszystkim (w uproszczonej wersji) z filmu o tym samym tytule i z niezapomnianej kreacji Seana Connery?
Kto nie zna Wilhelma z Baskerville… przepraszam, Guglielmo "da Bascavilla"?
Wszyscy znają Guglielmo z Baskerville.
Wszyscy go znają, nawet jeśli w ogóle go nie kojarzą.

I tu przewrotnie powiem, że z tą akurat powieścią mam skojarzenia dalekie od wszelkich manuskryptów, za to związane właśnie z postacią Wilhelma z Baskerville, w którego stronę Eco puszcza oko ponad fabułą książki i który słynie z tego, że chętnie buszuje po labiryncie znaków.
Nie ksiąg, nie manuskryptów - a znaków właśnie.
To Guglielmo jest kluczem do tej gry pisarza z Labiryntem Znaczeń, gdzie za wszystkim kryje coś Coś i Nic.

Guglielmo, Wilhelm z Baskerville, bywa "widywany" jako nawiązanie do Williama Ockhama, do Rogera Bacona, do Sherlocka Holmesa & Psa - i wszystko to jest jak najbardziej uzasadnione.

Ale…
Ale jeśli się weźmie pod lupę fakt, że Baskerville to pierwowzór współczensego kroju czcionki - nowoczesny, elegancki, przyjazny, wszechobecny - który zaprojektowany został w 1754 przez Johna Baskerville'a i który - w różnych jej odmianach - nieustannie ma przed oczyma każdy, kto czyta - wtedy brat Wilhelm z Baskerville jawi się zupełnie inaczej.
Jako nasz przewodnik, Moi Drodzy. 

Być jak Guglielmo i tropić znaki, które kiedyś jakieś pióro skreśliło na papierze.
Wszystko, co czytamy to czcionka Baskerville.

Z lewej: drukowana Biblia Gutenberga; z prawej: nowoczesny krój czcionki Baskerville.

"- Jakiż piękny jest świat i jakie szkaradne są labirynty - rzekłem z ulgą.
- Jakiż piękny byłby świat, gdyby istniała reguła poruszania się po labiryntach - odparł mój mistrz."
Imię Róży

Nie namawiam do czytania książek Eco. Zupełnie nie - chyba że ktoś ma się za książkowego mola - twardziela zawodowca przeżuwacza długodystansowca.
Nawet gdy słucha się jego powieści w formie audiobooków, to i tak niekiedy trzeba porządnie się zawziąć i przeistoczyć w mola audiobookowego.
Namawiam Was raczej - jak zwykle - do czytania tego, co lubicie, bo dobre książki to są te, które się nam podobają.
A w każdej z nich i tak można spotkać Umberto Eco, Profesora z Bolonii, przed którym, jak czasem sobie myślę, wszelkie ludzkie znaki, również te kreślone piórem na papierze, nie miały już żadnych tajemnic.

O wiele trudniej byłoby mi zebrać te i inne historie związane z pismem odręcznym lub w ogóle noszącym indywidualne piętno jednego człowieka, jak np. czcionka Baskerville, gdyby nie Umberto Eco.
Dlatego Giornata Nazionale della scrittura a mano kojarzy mi się właśnie z nim.

Przyglądałem się tej postaci z daleka, czułem jednak, iż jest dla mnie nieuchwytna, jak to bywa, kiedy jest się posuniętym w latach i zdaje się człowiekowi, że widzi wyraźne znaki na pergaminie, lecz wie przecież, że z bliska rozmyją się i nigdy nie odczyta tajemnicy, którą obiecywała karta…

Guardavo quella figura da lontano, ma sentivo che su quell’immagine non avevo presa, come accade quando sei avanti negli anni, e ti sembra di scorgere segni chiari sopra una pergamena, ma sai che appena ti avvicinerai essi si confonderanno, e che non potrai mai leggere il segreto che quel foglio ti prometteva…
Baudolino

Podobne artykuły